Hart ducha. Popularne kiedyś wyrażenie hart ducha czyli z definicji „odwaga, męstwo, siła woli, panowanie nad sobą, niepoddawanie się przeciwnościom” (SJP) można teraz spotkać jedynie w literaturze i to bynajmniej nie współczesnej. Któż bowiem dzisiaj dba o hartowanie ducha w sensie wyrabiania odporności psychicznej? Dbamy co najwyżej o hartowanie ciała (a często nawet nie). Przy całej powszechnej trosce o kondycję i odporność fizyczną, w środku jesteśmy tak słabi i zagubieni, jak chyba nigdy dotąd.
Hart ducha jest jak kręgosłup człowieka. Bez niego nie sposób zmierzyć się z życiem. (Iris May “Dzieci Gosi”)
Zanim przejdę do sedna i przedstawię sposoby na kształtowanie hartu ducha, zatrzymam się na chwilę na kondycji duchowej i słabości charakteru współczesnego homo sapiens. W szczególności na homo sapiens świata zachodniego, bo to już niemalże odrębny gatunek.
Co się stało ze współczesnym człowiekiem, który mając tak wiele, czuje się tak dalece niespełniony i nieszczęśliwy? I przez słowo wiele, nie mam wcale na myśli tylko dóbr materialnych. Chodzi przede wszystkim o nieograniczone możliwości rozwoju, dostęp do wiedzy itd. Mimo tego wszystkiego, co oferuje nam współczesny świat, tkwimy w błędnym kole zmartwień, w którym jedno jest natychmiast zastępowane przez kolejne. Upadamy przy byle jakim podmuchu kapryśnego losu, poddajemy się, zastygamy w bierności i zniechęceniu.
Jesteśmy przyzwyczajeni do tego, aby wszystko szło po naszej myśli. Jeśli tak się nie dzieje, nie potrafimy stawić czoła przeciwnościom. Nawet błahostki powodują u nas niewspółmierne reakcje, a przy większych problemach po prostu się załamujemy. Wtedy zmuszeni przez okoliczności zewnętrzne, wreszcie zauważamy naszego skarłowaciałego, zasuszonego i zaniedbanego ducha, którego w odruchu desperacji próbujemy ratować. Czy nie lepiej byłoby o niego zadbać wcześniej, dużo wcześniej, kiedy jeszcze wszystko nam się udaje? Odżywiać, wzmacniać, hartować go na bieżąco, tak, żeby stał się prężny, mocny, niezwyciężony. Aby w trudnych chwilach mógł nam posłużyć jako niezawodna tarcza?
Jak hartowano ducha kiedyś?
Robiono to głównie poprzez doświadczanie szeroko pojętego trudu oraz za pomocą dyscypliny, czyli poprzez podporządkowanie się rygorystycznym regułom postępowania. Szczególny wpływ na wzmacnianie ducha i charakteru miały trudy wojskowego życia, twarde wychowanie wyrabiające samodzielność, ciężka fizyczna praca lub inny wysiłek, brak wygód, ciężkie warunki bytowe. Charakter kształtowały także wierność zasadom narzuconym przez grupę lub siebie samego, rozwijanie i wzmacnianie cnót, przestrzeganie zasad etyki, pobożność i wiara w lepsze życie po śmierci.
Jakże obco i trywialne te zasady brzmią teraz, w czasach, w których świat postrzegany jest głównie przez pryzmat pieniędzy, przyjemności, a nade wszystko poczucia komfortu.
Nie chodzi o to, żeby było łatwiej, ale żebyś Ty był twardszy
W przekonaniu większości ludzi trudność, to rzecz tak dalece niepożądana, że nawet na samą myśl o niej nerwowo marszczymy brwi. Trudność nie jest komfortowa. Współczesna rzeczywistość osłabiła nas wewnętrznie. Skrystalizował się nowy wzorzec idealnego życia: ma być łatwo i przyjemnie. I ten wzorzec jest realizowany już od najmłodszych lat. Cieplarniane warunki bytowe, ilość zabawek, ubrań i gadżetów przyprawiająca o zawrót głowy. Odarcie dziecka z doświadczania marzeń, bo większość zachcianek jest realizowana na bieżąco. To wszystko niesamowicie osłabia ducha i charakter.
W świecie dorosłych również rządzi możliwość natychmiastowego zaspokajania potrzeb, posiadanie wszystkiego, czego się pragnie, wygoda. Oczywiście mam tu na myśli średniozamożną klasę społeczną. Trudność czai się gdzieś z tyłu tego perfekcyjnego życia jak złowrogi cień. A przecież trudności są wpisane w naszą egzystencję. Mało tego, dla naszego rozwoju są wręcz niezbędne. To dlaczego tak się nimi przejmujemy i tak bardzo chcemy ich uniknąć? Przecież to nielogiczne. Czy nie powinniśmy zweryfikować swojego nastawienia i przyznać, że to właśnie trudności pomagają nam budować siłę ducha?
Trudności dają biologiczną siłę
W tym miejscu, przychodzi mi na myśl fragment z książki „Ojciec Klimuszko – życie i legenda” Krzysztofa Kamińskiego, w którym czytamy:
„ Ojciec Andrzej kiedyś powiedział mi coś biologicznie głębokiego i zrozumiałego – że zioło nie może być uprawiane przemysłowo, a musi mieć bardzo złe warunki, żeby było dobre, skuteczne. Dlatego te rosnące w lesie, na skałach, na pustyni są najcenniejsze. W piasku, w złych warunkach roślina musi się przebić, przetrwać, przeżyć, w ten sposób gromadzi wielki potencjał biologiczny. Stąd np. wartość kaktusa. Podobnie jest z człowiekiem – mawiał – im ma trudniejsze warunki, więcej stresów, cierpień, trudności w życiu – nabiera większych sił, ma w sobie większą energię biologiczną.”
Jest to ciekawa teoria, zważywszy na to, że pogląd ten został podzielony przez świat nauki. Według teorii prof. Władimira P. Fiłatowa „Jeśli pewne tkanki zwierzęce lub roślinne umieści się w bardzo surowych warunkach bytowania, powstają w nich substancje o nieznanym pochodzeniu, które przez wzgląd na ich działanie nazwałem stymulatorami biogennymi. Mają one zadziwiające właściwości terapeutyczne. Kiedy pojawiają się w organizmie, wzrasta jego żywotność oraz nabywa on zupełnie nowych właściwości niż do tej pory” (czytamy tamże).
Jeśli ta teoria jest rzeczywiście prawdziwa, powiedzenie co cię nie zabije, to cię wzmocni nabiera pełniejszego znaczenia. Co nie unicestwi cię w sensie fizycznym, zmieni twoją strukturę biochemiczną, czego wynikiem będzie większa siła biologiczna. Najlepszym przykładem tej teorii jest chyba odchodzące już pokolenie przedwojenne. Ludzie niezniszczalni, elektryzujący swoim hartem ducha, wielkodusznością i mądrością.
Co to oznacza dla nas?
Jeśli spojrzymy na naszą przeszłość, dla wielu trudną, traumatyczną i bolesną, przez pryzmat tej teorii, możemy zamiast zamartwiać się tym, co było i rozdrapywać stare rany, zastanowić się, czy to, co przeżyliśmy, nie wyszło nam jednak na dobre? Może dzięki doświadczonym trudom zyskaliśmy nowe właściwości takie jak wytrwałość, wnikliwość, empatię, poczucie realizmu, spryt, zaradność? I może te cechy pomogły nam osiągnąć wiele późniejszych życiowych sukcesów?
Natomiast można polemizować z fragmentem: „ Im (człowiek) ma trudniejsze warunki, więcej stresów, cierpień, trudności w życiu – nabiera większych sił, ma w sobie większą energię biologiczną.”
Tak, pod warunkiem, że ten zły okres stresów i cierpień nie przechodzi w stan przewlekły i nie przytłacza swoją wagą i intensywnością. Może on bowiem w konsekwencji spowodować chorobę, a nawet unicestwienie.
Konkluzja jest następująca. Trudności są jak najbardziej pożądane dla kształtowania hartu ducha. Powinno być ich jednak tylko tyle, ile człowiek jest w stanie udźwignąć. Powinny stymulować, ale nie przygniatać całkowicie.
Zrób odpowiedni użytek z trudności
Ci z Was, którzy lubią i słuchają niezrównanego buddyjskiego mnicha, Ajahna Brahma, na pewno słyszeli przypowieść o łajnie.
Dla tych, którzy nie słyszeli, krótkie streszczenie.
Pewnego dnia wychodzisz z domu, otwierasz drzwi, a tam za progiem leży cała góra śmierdzącego gnoju. Nie wiesz skąd się wziął, nie zamawiałeś tego, ale fetor jest tak straszliwy, że ledwie go wytrzymujesz. Na dodatek jesteś na to skazany i nikt nie może Ci pomóc w usunięciu tego łajna. Musisz coś z tym zrobić i masz dwie możliwości.
Pierwsza możliwość:
Zabierasz gnój wszędzie ze sobą, pakujesz do torby, plecaka, kieszeni, butów, upychasz, gdzie się da. Problem jest w tym, że łajno powoduje nieznośny smród. Wszyscy dookoła, nawet rodzina i przyjaciele, zaczynają się od Ciebie odwracać. Oprócz tego, nieznośny fetor staje się coraz intensywniejszy, bo w miarę upływu czasu gnój ulega rozkładowi.
Druga możliwość:
Zakasujesz rękawy i bierzesz się do roboty. Ładujesz łajno na taczki, zawozisz na tył domu i zakopujesz w ogrodzie. Pracujesz w pocie czoła każdego dnia, bo przerzucić taką ilość gnoju nie jest łatwo. Jednak z dnia na dzień, kupa łajna maleje, a to, co zakopałeś, okazuje się doskonałym nawozem. Po pewnym czasie w Twoim ogrodzie zaczynają kwitnąć przepiękne kwiaty o najsłodszej woni. Ogród jest tak cudowny, że wszyscy, którzy go zobaczą, nie mogą wyjść z zachwytu.
Jaki z tego morał?
Łajno symbolizuje ogół trudności, cierpień, problemów, traum jakich doświadczyliśmy na przestrzeni całego dotychczasowego życia. Nie zamawialiśmy tego i nie rozumiemy dlaczego spotkało to właśnie nas. Jesteśmy jednak na to skazani i sami musimy się z tym uporać. Ból i cierpienie z tym związane są niekiedy wprost nie do wytrzymania. Noszenie tego łajna jest metaforą naszego zamartwiania się, narzekania, popadania w negatywne stany psychiczne, depresję, złość, frustrację. Ludzie zaczynają nas unikać, bo nikt nie chce przebywać w towarzystwie wiecznie przygnębionych i niezadowolonych osób. Nawet my sami, czujemy się źle ze sobą.
Zakopywanie gnoju w ogrodzie to z kolei metafora wykorzystywania trudności jako nawozu dla życia. Nie potrafię tego ująć lepiej niż sam Ajahn Brahm, dlatego zacytuję:
„ […] przerzucając gnój do ogrodu naszego serca, dzień po dniu, sprawiamy, że góra bólu maleje. Może to zabrać wiele lat, ale nadejdzie taki ranek, kiedy nie zobaczymy już więcej bólu w swoim życiu i stanie się cud w naszym sercu. Zakwitnie łąka życzliwości, a zapach kwiatów miłości będzie rozchodził się po ulicy, do naszych sąsiadów, do naszych związków i nawet do przechodniów. Wtedy drzewo mądrości w rogu ogrodu ugnie się w naszym kierunku, bogate w słodkie owoce prawdy na temat istoty życia.”
Najlepszy sposób na budowanie hartu ducha na co dzień
Aby budować hart ducha, nie musisz, a nawet nie powinieneś oczekiwać od życia kupy łajna pod swoimi drzwiami. Na pewno Ci tego nie życzę. Spodziewaj się dobrych rzeczy, przyciągaj szczęście, ale nie unikaj trudu.
Najlepszym sposobem, aby wzmacniać swojego ducha, jest robienie codziennie jednej trudnej rzeczy. Ważne, żeby była autentycznie trudna, to znaczy wymagająca Twojego wysiłku. Aby wiązała się z wyjściem poza strefę psychicznego komfortu, zmierzenia się z własnej inicjatywy z daną przeciwnością, przeszkodą, komplikacją, wyjścia naprzeciw rozwiązaniu problemu. Od Ciebie tylko zależy, co to będzie. Spectrum jest bardzo szerokie i niejednoznaczne. Może to być trudna rozmowa z klientem, poproszenie szefa o podwyżkę, załatwienie problematycznej sprawy, zrobienie czegoś uciążliwego, co od dawna odkładałeś na później, powiedzenie komuś słowa przepraszam, wybaczenie komuś itd.
Coś co dla jednego będzie pestką, innego przyprawi o palpitacje serca. I właśnie o te palpitacje serca masz się świadomie przyprawiać. Na początku może być Ci trudno, pojawi się niechęć, strach, wstyd. Jednak z każdym kolejnym wyzwaniem będziesz sobie radził coraz lepiej, chętniej, odważniej, wytrwalej. W końcu poczujesz, że masz w sobie odwagę, męstwo, siłę woli, że panujesz nad sobą i nie poddajesz się przeciwnościom. To jest właśnie kwintesencja hartu ducha.
Zamiast się zamartwiać i popadać w mentalne niepokoje, spróbuj zmienić swoje nastawienie do trudów przeszłości i buduj tężyznę duchową na co dzień. Tak, abyś mógł, w przypadku pojawienia się mniejszych lub większych problemów życiowych, zawołać tak jak Ajahn Brahm: „Hurra, nowa dostawa nawozu do mojego ogrodu”.
Pięknie napisane i z taką lekkością! Będziemy zaglądać tu częściej!
Dziękuję i zapraszam serdecznie 🙂
Mega wpis trafiający w samo sedno problemu. Wydaje mi się, że kwestia nie radzenia sobie z trudnościami wynika z tego, iż mamy po protu wszystkiego za dużo rozpraszaczy typu wiedza na wyciągnięcie ręki, łatwy dostęp do pieniędzy: pożyczki, kredyty, zapomogi itp. Do tego dochodzi łatwy dostęp do rzeczy materialnych, bo przecież jedzenie jest w sklepiku tuż za rogiem itd. Nie twierdzę, że to jest złe, jednak jesteśmy przez to słabsi i gorzej radzimy sobie z problemami trudniej wtedy zająć się ich rozwiązywaniem, przez co zamartwiamy się. Mało tego… Zamartwiamy się też rzeczami, na które nie mamy wpływu. I tak w… Czytaj więcej »
Ciekawa jestem czy/jak zmieni się nasze podejście do trudności za sprawą tego, co się obecnie dzieje. Wiele rzeczy uległo przewartościowaniu.
Świetny wpis! Masz racje bardziej skupiamy się na swoim organizmie w sposób odporności na choroby niż na wzmocnieniu naszego wnętrza. Przeszkody, trudności lepiej po prostu nazwać wyzwaniem, jeśli ktoś lubi się z tym mierzyć. Ja osobiście lubię dawać sobie nowe wyzwania 🙂
Jeśli wzmocnimy się wewnętrznie (psychicznie, duchowo), wzmocni się również nasz system immunologiczny. Zamartwiacze są podatni na wszelkiego rodzaju choroby, dlatego powinni szczególnie zadbać o hartowanie ducha.
Kwestia nazewnictwa (problem vs wyzwanie) ma często kolosalne znaczenie, bo determinuje nasze nastawienie psychiczne. Do problemu podchodzimy zwykle z niechęcią, niepokojem, rezygnacją lub wahaniem. Do wyzwania ruszamy z odwagą i wiarą we własne siły.
[…] Zobacz także: Hart ducha. Jak przestać przejmować się trudnościami? […]
[…] sobie wpis Jak przestać przejmować się trudnościami? . Być może nadszedł czas hartowania ducha i pod drzwi naszego domu właśnie zmierza wywrotka z […]