Martwienie się jest zawsze związane z czymś negatywnym: problemem, troską, nieszczęściem, złym obrotem spraw. Nigdy przecież nie martwimy się sukcesem, szczęściem czy powodzeniem. Jest to więc proces nierozerwalnie związany z porażką. Oto mechanizm procesu zamartwiania się na banalnym przykładzie żony (roboczo nazwijmy ją Marysią) podejrzewającej męża o zdradę. Zmartwienie jest zmienną, można pod nią podstawić dowolny problem. Schemat z reguły pozostaje taki sam i nierozerwalnie łączy się z porażką. Martwienie się to w rzeczywistości porażka sama w sobie.
Martwienie się – 8 etapów
Co się dzieje, kiedy się martwisz?
1. Myślisz o porażce
Najpierw zaczyna kiełkować w Twojej głowie myśl o czymś negatywnym. Ta myśl może być zainspirowana zarówno czynnikiem wewnętrznym, jak i zewnętrznym.
Marysia spotkała się na kawie ze swoją koleżanką, która właśnie rozwodzi się z mężem, z powodu tego, że ją zdradzał. Marysia po tym spotkaniu również zaczyna się zastanawiać nad kondycją swojego małżeństwa. Zauważyła, że mąż od dłuższego czasu nie poświęca jej uwagi, coraz później wraca do domu i zaczyna podejrzewać go o romans. Myśl o zdradzie pojawiła się u Marysi po tym, co usłyszała od swojej koleżanki (czynnik zewnętrzny), wcześniej o tym nie myślała (rozmowa stała się impulsem).
2. Skupiasz się na porażce
Zaczynasz coraz częściej myśleć, a tym samym intensywnie skupiać się na przedmiocie swojego zmartwienia. Twój umysł zalewa fala negatywnych myśli.
Marysia nie może przestać zastanawiać się czy mąż ją zdradza. Nieustannie o tym myśli.
3. Dzielisz się porażką
Zmartwienie jest dużym obciążeniem dla Twojego umysłu, więc intuicyjnie chcesz się nim z kimś podzielić, aby poczuć się lepiej. Oczekujesz od innych pocieszenia, rady, wsparcia.
Marysia po wielu dniach martwienia się postanawia podzielić się swoimi obawami z przyjaciółką. Przegląda też fora internetowe związane z tym tematem. Nawiązuje wirtualny kontakt z innymi zdradzanymi kobietami.
4. Wizualizujesz porażkę
Twoje myśli bardzo szybko przechodzą w obrazy. Następuje wizualizowanie porażki, czyli uprawianie czarnowidztwa. Na tym etapie folgujesz swojej wyobraźni do dowolnego stopnia.
Marysia oczami wyobraźni widzi potencjalną rywalkę. Wizualizuje szczegóły dotyczące jej wyglądu, charakteru, wieku, a także miejsc, w których spotyka się z jej mężem.
5. Planujesz porażkę
Zaczynasz tworzyć scenariusze. Rozpoczyna się etap gdybania i konstruowania w głowie planów awaryjnych, aby przygotować się psychicznie na ewentualne konsekwencje złego obrotu spraw.
Marysia intensywnie zastanawia się co by zrobiła, gdyby jej podejrzenia okazały się prawdą. Co by się stało z nią, z dziećmi, wspólnym kredytem, mieszkaniem, majątkiem? Obmyśla rozmaite plany poradzenia sobie w tej sytuacji. Zastanawia się czy zamieszka u rodziców, czy wynajmie mieszkanie. Z całym zaangażowaniem planuje porażkę. Zaskakujące jest jak szczegółowo obmyśla wszystkie detale.
6. Wzbudzasz emocje towarzyszące porażce
Następstwem tworzenia czarnych scenariuszy jest pojawienie się nieprzyjemnych stanów emocjonalnych: smutku, rozczarowania, rozdrażnienia, zazdrości, wściekłości, złości, niepewności, zwątpienia. Gama uczuć jest wprost proporcjonalna do nakładu Twoich niewłaściwym myśli. Każda myśl bowiem niesie ze sobą odpowiedni ładunek emocjonalny.
Marysia jest rozdrażniona. Łatwo się denerwuje, często płacze. Smutek przechodzi w gniew, a gniew w rezygnację. Jest rozczarowana swoim związkiem.
7. Wzbudzasz reakcje fizyczne towarzyszące porażce
Negatywne stany emocjonalne wzbudzają określone reakcje fizyczne: zmęczenie, bezsenność, brak koncentracji, słabsza odporność immunologiczna i podatność na choroby.
Marysia cierpi na bezsenność, bo w nocy za dużo myśli. Jest z tego powodu niewyspana, zmęczona i spięta. Boli ją głowa, traci apetyt.
8. …aż wreszcie przyciągasz porażkę
Koncentrując swoje myśli na porażce, siłą rzeczy przyciągniesz porażkę. Martwiąc się danym problemem, niekoniecznie przyciągasz akurat to i niekoniecznie w danym momencie. Na tym właśnie polega paradoks martwienia się . Jedno jest pewne, jeśli nieustannie skupiasz się na porażce, w końcu ją poniesiesz.
Przykład nr 1:
Marysia martwi się, że mąż ją zdradza, a w efekcie długotrwałego stresu zaczyna chorować (= porażka). Jej siły witalne zostają wyczerpane i ciało odmawia dalszej współpracy. Zamartwianie się to w rzeczywistości potężny wysiłek energetyczny dla organizmu.
Przykład nr 2:
Marysia tak intensywnie skupia się na swoich podejrzeniach, że nie jest w stanie skoncentrować się na obowiązkach zawodowych, popełnia wiele błędów i w efekcie dostaje wypowiedzenie (= porażka).
Wielki Finał martwienia się
Bez względu na to, jakim problemem obecnie się zamartwiasz, wcześniej czy później zostanie on rozwiązany, zniknie, zostanie zastąpiony przez inny ważniejszy/bardziej aktualny lub w ogóle nie zaistnieje.
Problemy narastają, aż w końcu następuje przesilenie. Marysia zaczyna wreszcie myśleć właściwie i postanawia porozmawiać o swoich obawach z mężem (być może wcześniej duma jej na to nie pozwoliła, obawa przed wyśmianiem). Okazuje się, że mąż jest bardzo zmartwiony, bo ma poważne problemy w pracy. Ze względu na grupowe zwolnienia ma dużo nadgodzin i jest przytłoczony pracą, a do tego obawia się o swoje stanowisko. Mąż Marysi nie chciał jej o tym wszystkim mówić, żeby jej nie martwić (sic!). Koniec tematu. Sytuacja się wyjaśnia, ona się uspokaja, a jej obawy znikają.
Konkluzja
Obawy Marysi zostały rozwiane i wszystko dobrze się skończyło, to prawda. Pozostał jednak ogołocony magazyn jej energii życiowej, którą tak beztrosko roztrwoniła na martwienie się na zapas. Naturalnie, Marysia dojdzie do siebie. Organizm dość szybko się regeneruje, ale pytanie, po co jej to było? Jak długą i wyczerpującą emocjonalnie drogę musiała przejść, aby dojść do Wielkiego Finału? A wszystko zaczęło się od jednej małej, niewinnej myśli, której nie potrafiła zgasić w zarodku.
Martwienie się według schematu
Podany schemat może się odnosić do dowolnego zmartwienia.
Jak często to my jesteśmy taką właśnie Marysią, która martwi się na zapas, z różnych, często błahych powodów, które pod wpływem naszego emocjonalnego zaangażowania urastają do monstrualnych rozmiarów. Mnożąc ilość swoich trosk w ciągu miesiąca/roku, przez ilość etapów procesu zamartwiania, otrzymujemy setki negatywnych myśli i tysiące godzin destrukcyjnego myślenia, które powodują realne negatywne stany i doświadczenia. Proces zamartwiania może trwać dowolną ilość czasu w zależności od przedmiotu zmartwienia. Czasem jest to kilka godzin, a czasem kilka dni (i często nieprzespanych nocy) i dłużej. Często z jednego procesu przechodzimy automatycznie do kolejnego, bo przecież „ciągle musimy się czymś martwić”. Jest to bezpowrotnie stracony czas, energia i zdrowie. Myślimy nieustannie, jest jednak niezbędne, abyśmy kontrolowali swoje myśli. Byłoby idealnie, gdybyśmy zamiast o porażce myśleli o sukcesie i z równą intensywnością się na nim koncentrowali.
“Bez względu na to, jakim problemem obecnie się zamartwiasz, wcześniej czy później zostanie on rozwiązany, zniknie, zostanie zastąpiony przez inny ważniejszy/bardziej aktualny lub w ogóle nie zaistnieje.” Chyba znalazłam moje nowe motto życiowe 😉 Dokładnie tak to wygląda. Martwimy się czymś, co potem w przyszłości z perspektywy czasu postrzegamy jako coś błahego. Ja sama łapię się na tym, że przejmuję się czymś (czasem nawet bardzo mocno to przeżywam), a za kilka dni mam już nowy problem na tapecie i o tym poprzednim zazwyczaj zapominam, bo albo traci on na swojej intensywności, albo faktycznie w ogóle się nie wydarza, albo jakoś… Czytaj więcej »
[…] Zobacz także… […]
[…] Zobacz także… […]
Niestety zamartwianie się przychodzi mi bardzo często do głowy. Panicznie boje się niektórych chorób, dlatego zamiast żyć normalnie zamartwiam się co zrobię, jeśli np. ukąsi mnie kleszcz, a będę uczulona i podatna na boreliozę. Zamartwianie nie prowadzi do niczego dobrego.